Forum Forum klasy II b Strona Główna
Władca Pierscieni Powrót Króla skrócona ksiązka

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum klasy II b Strona Główna -> Literatura
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kaliber10
Administrator



Dołączył: 09 Paź 2006
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: klasa 2b

PostWysłany: Czw 18:02, 12 Paź 2006    Temat postu: Władca Pierscieni Powrót Króla skrócona ksiązka

Księga 5 rozdział 1
Minas Tirith

Gandalf i Pippin dotarli na grzbiecie Cienistogrzywego do Gondoru. Królestwo południa powitało ich nieprzyjaznym widokiem czarnego wału gór Mordoru z unoszącą się nad nimi czerwoną łuną. Właśnie osiągnęli Anorien, a była to trzecia noc od przygody Pippina z palantirem. Dla hobbita bliskość kraju Czarnego Władcy była przerażająca. Tym bardziej przestraszył się łun, które nagle zabłysły nieopodal. Gandalf poznał wojenne sygnały Gondorczyków i rozpaczliwe wezwanie o pomoc z wież sygnalizacyjnych. Cienistogrzywy wznowił wyścig z czasem i pogalopował naprzód, a Gandalf starał się pocieszyć zmartwionego niziołka, że w Gondorze nic złego mu się nie przytrafi, bo to ostatnie miejsce, gdzie można się jeszcze czuć bezpiecznym.

Minęła doba. Hobbita obudził gwar licznych głosów. Dookoła stali rośli ludzie w grubych płaszczach, a za nim majaczył potężny kamienny mur. Przywódca żołnierzy poznał Czarodzieja od razu, ale ociągał się z przepuszczeniem do grodu niziołka. Zgodził się dopiero gdy ten zaręczył mu, że wiezie ze sobą nie byle jakiego wojownika. Człowieka wyraźnie to rozśmieszyło, ale po chwili spoważniał, gdy Pippin nie opacznie napomknął o Boromirze. Wszyscy w Minas Tirith już od dawna spodziewali się żałobnej wieści o jego śmierci. Mithrandir uznał jednak, że tą wieść przekazać należy najpierw jego ojcu, Namiestnikowi Denethorowi II.

Wjechali do grodu opasanego siedmioma pierścieniami murów, z pięknymi bramami, brukowanymi ulicami i wysmukłą, białą wieżą Ektheliona- do grodu potomków tych, których uważano za najszlachetniejszych wśród ludzi. Mieszkańcy wołali za nimi dopytując się Gandalfa o wieści, ale ten odpowiadał tylko, że burza nadciąga, a czas Gondoru, jaki znali do tej pory, dobiega końca. Gdy dotarli do szczytu napotkali strażników gwardii Placu Wodotrysku, gdzie niegdyś rosło Białe Drzewo, a teraz znajdował się tylko jego uschły pień i nagie gałęzie. Czarodziej jeszcze raz przestrzegł hobbita przed gadulstwem i pouczył, że będzie miał doczynienia z mężem niezwykłym, przy którym nie należy jeszcze wspominać o Aragornie.

Weszli do ogromnej sali, a na jej końcu stał pusty tron. Nieco niżej, na kamiennym fotelu siedział ubrany w czerń Denethor z białą różdżką Namiestnika w ręku. Na jego kolanach leżał pęknięty róg Boromira. Rozpoczęła się długa debata, w czasie której Namiestnik przyjął przysięgę wierności od Pippina, który został jego wasalem, a następnie próbował wyciągnąć od niego jak najwięcej informacji dotyczących Drużyny Pierścienia, które Gandalf pragnął pominąć i z pewnością zrobiłby to, gdyby go zapytano. Między Czarodziejem a władcą Gondoru wyczuwalne było napięcie- Denethor bowiem doskonale wiedział, że Mithrandir wie więcej od hobbita. Po wyczerpującej rozmowie, Gandalf i Pippin udali się do kwatery na spoczynek.

Następny dzień okazał się dla hobbita pełen niespodzianek. Spędził go u boku Beregonda, jednego z gwardzistów, który zapoznawał go z jego przyszłymi obowiązkami jako żołnierza Gondoru. Odwiedzili w stajni Cienistogrzywego, zjedli wspólny obiad, porozmawiali o nadchodzącej nieodwracalnie wojnie. W końcu jednak Beregond musiał go pożegnać, ale polecił mu towarzystwo swego syna, ażeby nie czuł się samotny. Bergil okazał się chłopcem zadziornym, ale Pippin polubił go już od pierwszej chwili. Razem poszli na spacer do Bramy oglądać wjazd sojuszniczych wojsk królestwa- pomimo, że regimenty prezentowały się wspaniale, wciąż było ich za mało by stawić czoło falom Ciemności z Mordoru...

Hobbit, pełen nowych niezwykłych wrażeń, położył się wreszcie spać. W nocy obudziło go światło świec rozpalonych przez Gandalfa, który niespodziewanie powrócił. Kiedy Pippin wspomniał, że dzień bez niego bardzo mu się dłużył, Gandalf odpowiedział jedynie: Śpij, póki możesz się wylegiwać w łóżku. O świcie zaprowadzę cię znowu do Denethora. A raczej nie o świecie, lecz gdy przyjdzie wezwanie. Zapadły już Ciemności. Nie będzie świtu.

Czy wiecie, że...

Zgodnie z obliczeniami K. F. Fonstad („Atlas Śródziemia”) siedem murów z wieżami twierdzy Minas Tirith miało łączną długość 4 tys. stóp i zużyto na nie ponad 2 mln ton kamienia!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kaliber10
Administrator



Dołączył: 09 Paź 2006
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: klasa 2b

PostWysłany: Czw 18:03, 12 Paź 2006    Temat postu:

Księga 5 rozdział 2
Szara Drużyna


Gdy Gandalf i Pippin odjechali, a tętent kopyt Cienistogrzywego ucichł, Gimli, Legolas, Aragorn i Merry zaczęli zastanawiać się dokąd ich poprowadzi ich własna droga. Theoden bowiem zmienił swoją decyzję wobec podróży po zobaczeniu Skrzydlatego Cienia. Nie mówił dokąd podąży, ale jedno było pewne – najpierw musiał się zatrzymać w Edoras, gdzie dokonywał się przegląd sił Rohanu. Ich rozmyślania przerwali jeźdźcy, którzy z pędem podjechali od strony ich tylnych szeregów. Przez chwilę Merry’ego ogarnęły obawy, że oto zbliża się nieprzyjaciel, jednak jeźdźcy okazali się przyjaciółmi Aragorna – Strażnikami Północy. Przewodniczący tej trzydziestce Halbarad stwierdził, że przybyli na jego wezwanie, jednak Obieżyświat był tym faktem zaskoczony – do tej pory tylko myślami wracał na północ, nie posyłał mimo to gońców. Towarzyszący im synowie Elronda – Elrohir i Elladan- przekazali mu słowa ich ojca – Dni są policzone. Jeśli się spieszysz, pamiętaj o Ścieżce Umarłych. Halbarad przywiózł też dar od Arweny – długi drzewiec ze szczelnie zwiniętą chorągwią. Aragorn jednak, domyślając się czym jest ten tajemniczy przedmiot, zabronił go na razie rozwijać.

Następnego dnia cały orszak dotarł znów do Rogatego Grodu, gdzie wojownicy mogli wreszcie wytchnąć, przespać się i naradzić. Merry spał długo, aż w końcu Legolas i Gimli obudzili go. W dwójkę zaczęli opowiadać mu o przebiegu stoczonej tu przed trzema dniami bitwy, a także głośno zastanawiali się w jakim celu odwiedzili ich Strażnicy Północy i czy to przypadkiem nie Galadriela wezwała ich do pomocy Aragornowi. Dunlendingowie i inni ludzie pracowali wokół naprawiając wały. W dolinie panował spokój.

Wkrótce trójka przyjaciół musiała wrócić do zamku na dalsze obrady. Merry bardzo się ucieszył, gdy król Theoden obiecał go zabrać ze sobą. W przypływie entuzjazmu hobbit klęknął na jedno kolano, ucałował go w rękę i wyciągnął miecz, prosząc, aby król przyjął jego usługi. W ten sposób Meriadok Brandybuck został rycerzem Rohanu, domownikiem królewskiego dworu Meduseld. Aragorn tymczasem nic nie jadł i długo rozmyślał nad tym, co usłyszał z ust przybyłych sprzymierzeńców. Gdy wojsko znów ruszyło w drogę, podjechał do króla na krótką wymianę zdań. Pod koniec łatwo było zgadnąć, że powziął jakąś decyzję. Nie mógł pozwolić sobie na nadkładanie drogi w orszaku króla. Oświadczył więc, że wraz z pobratymcami wyruszy na Ścieżkę Umarłych. Jego słowa wzburzyły Theodenem i Eomerem, którzy obawiali się, że jeżeli tak uczyni już nigdy więcej go nie zobaczą. Aragorn obiecał jednak następcy króla, iż znajdą się jeszcze w boju, choćby cała potęga Mordoru stanęła między nimi. Gimli i Legolas zgodzili się towarzyszyć Aragornowi. Merry, będąc giermkiem, musiał pozostać u boku Rohańczyków. Opuszczony hobbit zdołał wykrztusić tylko Do widzenia!

Aragorn, Legolas i Gimli wrócili do twierdzy. Tam Obieżyświat opowiedział im o swojej ciężkiej walce, jaką stoczył z Sauronem zaglądając w palantir Orthanku. Nie odezwał się do niego ani słowem, ale zdołał zmusić kryształ do posłuszeństwa. Pokazując Nieprzyjacielowi miecz Elendila ujawnił swoją tożsamość – Sauron dowiedział się wreszcie, że spadkobierca Isildura rzeczywiście istnieje. Gimli słusznie zauważył, że Mordor znacznie szybciej uderzy teraz na Gondor. Jednak pośpieszne ataki często chybiają celu, a Aragorn także miał zamiar się śpieszyć i zażegnać najpierw zagrożenie od południa dochodząc tam drogą zwaną Ścieżką Umarłych. Obieżyświat przytoczył przepowiednię wieszczka Malbeth o owym tajemniczym miejscu. Wyjaśnił, że niegdyś żył tam lud, który zdradził Gondor łamiąc przysięgę obowiązującą ich do walki z Mordorem. Isildur, po powrocie Saurona, wezwał lud Gór do walki, ale ten odmówił. Wówczas rzekł on królowi Gór, że będzie ostatnim władcą swego plemienia, na lud zaś spadnie klątwa – nigdy nie zazna spoczynku póki nie uczyni zadość przysiędze. Groza Umarłych mieszka w tamtym miejscu do dziś i tam też muszą się udać – do Głazu na Erech, by ponownie wezwać Umarłych do walki...

Drużyna szybko osiągnęła Edoras, gdzie przywitała ich księżniczka Eowina, która z ogromnym zainteresowaniem słuchała wszystkich nowin o bitwie oraz wyprawie króla. Aragorn poprosił ją jednak, aby nie troszczyła się o nich, bo wyruszają w dalszą drogę. Kiedy opowiedział jej o celu jego wyprawy, księżniczka wpadła w panikę – dla niej szaleństwem było szukanie tak beznadziejnej śmierci. Obieżyświat jednak nie ustępował. Nazajutrz ubrana w zbroję Eowina próbowała namówić go, aby zabrał ją z sobą – bała się klatki i powolnej śmierci bez nadziei. Ale spadkobierca Isildura i tym razem odmówił. Odjechali pozostawiając księżniczkę stojącą niby kamienny posąg...

Jechali w półmroku, aż w końcu ujrzeli szczyt Nawiedzanej Góry. Zatrzymali się przed Czarnymi Wrotami. Wszystkim wokół zamarły serca, ale Halbarad jeszcze raz zapewnił o swej obecności i obiecał, że pójdzie za Aragornem. Wierzchowce, mimo wielkiego strachu, dały się poprowadzić Strażnikom pełne przywiązania do nich i miłości. Najwięcej obaw miał Gimli, który sam był zdziwiony własnym zachowaniem – elf schodzi do podziemi, a krasnolud boi się pójść!

Ogarnęły ich ciemności tak gęste, że Gimlemu zdawało się iż oślepł. Nie widział nic prócz dymiących płomieni pochodni. Żadne przeszkody nie hamowały marszu, a mimo to krasnoluda z każdą chwilą ogarniał coraz większy strach. Szli tak i szli, aż w końcu Aragorn zatrzymał się nad ubranym ozdobnie szkieletem – nie wiadomo kim był ten nieszczęśnik i czego tu szukał. Nikt się miał tego nigdy nie dowiedzieć. W końcu osiągnęli głaz na Erech, gdzie Aragorn ujął srebrny róg i zagrał na nim, a jego głosowi odpowiadały jak gdyby rogi wygrywane przez echo. Umarli przybyli wysłuchać spadkobiercy Isildura, który wezwał ich do ponownej walki. Posłusznie wyruszyli za nim, drużyna zaś skierowała swoje kroki na południe- w stronę morza Gondoru. Niewidzialna armia ciągnęła za nimi trop w trop...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kaliber10
Administrator



Dołączył: 09 Paź 2006
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: klasa 2b

PostWysłany: Czw 18:05, 12 Paź 2006    Temat postu:

Księga 5 rozdział 3
Przegląd sił Rohanu


Wojsko króla Théodena posuwało się naprzód i wyjechało spośród gór. Minęli Śnieżny Potok, aż w końcu ujrzeli Nagi Wierch. Merry zastanawiał się, co robią inni. Rozmowy z królem na temat hobbickich zwyczajów czy Rohańskich bohaterów co prawda umilały mu jazdę, ale i tak czuł się osamotniony. Miał wielkie wyrzuty, że wspominając Aragorna, Legolasa, Gimlego i Pippina zapomniał o Frodzie i Samie – którzy byli ważniejsi w całej wyprawie niż wszyscy oni razem wzięci. Wreszcie orszak dotarł do Harrowdale, gdzie powitała ich gra licznych rogów i okrzyki żołnierzy. Théoden wracał zwycięsko do Warowni Dunharrow u podnóży Białych Gór, gdzie oczekiwał go Dunhern, przywódca ludu zamieszkującego Harrowdale, by zdać mu raport z ostatnich wydarzeń. Powiedział, że trzy dni temu spotkali Gandalfa. Widok Skrzydlatego Cienia, który zniżył się nad Edoras tak, że niemal dotknął dachu Meduseld, skłonił czarodzieja do powzięcia szybkiej decyzji – nakazał żołnierzom, aby nie zbierali się w otwartym polu, lecz oczekiwali króla właśnie tutaj, w dolinie za górami.

Théoden, jego siostrzeniec, giermek i część orszaku udała się na górę na naradę. Merry zastanawiał się, ilu żołnierzy pomieści ta dolina. W mroku nie mógł ocenić liczby, ale miał wrażenie, że otacza go wielotysięczna armia. Stroma droga, po której jechali, pięła się w górę i – jak zauważył hobbit – musiała być dziełem potężnych ludzkich rąk z dawnych czasów. U każdego zakrętu sterczał wielki kamień wyrzeźbiony na podobieństwo ludzkiej postaci. Wiele z nich było zatartych przez czas, a jeźdźcy nazywali ich Pukelami. Nie zwracali jednak na nich uwagi, bo rzeźby te dawno straciły swoją odstraszającą moc. Wreszcie poczet królewski dotarł na ostrą grań, skąd droga wiodła na płaską platformę – zieloną halę wspartą o zbocza gór, która zwała się Firienfeld. Tutaj w pełnej zbroi przywitała ich Éowina, zasmucona jeszcze odjazdem Aragorna. Éomer jeszcze raz powtórzył, że podejrzewa, iż nigdy go już więcej nie ujrzy. Dla niego – Obieżyświat zginął...

Weszli do królewskiego namiotu, gdzie wszyscy jedli i pili w milczeniu. Merry zebrał się wreszcie na odwagę i zapytał o Ścieżkę Umarłych – czym jest i dokąd wiedzie. Théoden wyjaśnił mu, że stare legendy mówią, iż pod Nawiedzaną Górą istnieje ścieżka prowadząca ku nieznanemu celowi. Nikt nie zbadał jej sekretów od czasów, gdy Baldor, syn Brega, przekroczył owe drzwi i nigdy nie powrócił. Ludzie powiadają, że ścieżki tej pilnuje plemię Umarłych z czasów Czarnych Lat i nikogo tam nie dopuszczają. Ale legendy mówią także, iż potomkowie Eorla po przybyciu z północy spotkali pod Drzwiami Umarłych starca, który rzekł im „Droga jest zamknięta. Zbudowali ją ci, którzy dziś są umarli, oni też jej strzegą, póki się czas nie dopełni.” Nie zdołał jednak odpowiedzieć, kiedy owy czas nadejdzie, gdyż zaraz potem padł martwy.

Opowieść przerwało przybycie gońca z Gondoru, Hirgona, który w imieniu Namiestnika Denethora przyniósł królowi Rohanu Czerwoną Strzałę - znak wojny. Hirgon dodał, iż wkrótce na Gondor spadnie armia Nieprzyjaciela i że jeżeli Rohirrimowie nie przybędą prędko z odsieczą, być może nie będzie już czego ratować. Théoden obiecał pomoc, ale uprzedził, że on także nie może zostawić swego kraju bez obrony, ponadto musi się odbyć przegląd broni. W ostatecznym rozrachunku mógł wysłać sześć tysięcy jeźdźców. Następnego dnia słońce już nie wstało. Gondorczyk wyjaśnił, że panujące wokół ciemności nadpłynęły z Mordoru. Król zrozumiał, że musi się śpieszyć i nie wolno mu więcej zwlekać. Dlatego też oddalił Merry’ego, tłumacząc, że nie nadążyłby za nimi na swym kucyku Stybbie, a żaden jeździec nie może wziąć na koń dodatkowego balastu.

Przygnębiony Merry jeszcze raz próbował ubłagać króla, ale bez skutecznie. Kiedy kompania gotowała się do odjazdu z Edoras, do hobbita chyłkiem podsunął się młody rycerz, Dernhelm, który zaproponował, że weźmie go z sobą na swego rumaka, Windfola. O świcie wojsko ruszyło przez Bruzdę i choć z północy dobiegały ich alarmujące wieści o napaściach, Rohirrmowie jechali na odsiecz Gondorowi...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kaliber10
Administrator



Dołączył: 09 Paź 2006
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: klasa 2b

PostWysłany: Czw 18:05, 12 Paź 2006    Temat postu:

Księga 5 rozdział 4
Oblężenie Gondoru


Gandalf zbudził Pippina wczesnym rankiem, by oznajmić mu, że dzisiaj nauczy się swoich nowych obowiązków. Hobbit prędko zmarkotniał dowiedziawszy się, że jego Gondorskie śniadanie składa się jedynie z kromki chleba i kubka mleka. Narzekania przerwał mu czarodziej, przypominając, że Pippin sam sobie napytał biedy. W dwójkę udali się do Sali Wieżowej, gdzie zastali Denethora. Namiestnik oświadczył Peregrinowi, że zostanie jego giermkiem i wysłał go do zbrojowni po ubiór i broń, jakie noszą wszyscy pełniący służbę w Wieży. Wszystko rzeczywiście było gotowe i już wkrótce hobbit ujrzał się w stroju z czerni i srebra – kolczudze z czarną kurtą z wyhaftowanym na nią srebrnym godłem Drzewa oraz hełmie z kruczymi skrzydłami i wpisaną w koło srebrną gwiazdą nad czołem. Pozwolono mu jednakże zachować szary płaszcz elfów. W stroju tym wyglądał doprawdy jak książę niziołków, jak go w Gondorze przezywano.

Nieco później zwolniony ze służby Pippin spotkał się w żołnierskiej kantynie z Beregondem. Wspólnie udali się na mury, w miejscu gdzie posilali się i gawędzili poprzedniego dnia. Hobbit dopytywał się Gondorczyka o nadpełzający z Mordoru cień. Beregond odpowiedział, że nie jest to zwykła niepogoda, lecz podstęp Nieprzyjaciela mający zamroczyć im serca i rozumy. Rozmowę przerwał im przerażający krzyk. Razem wyjrzeli zza mury, by zobaczyć olbrzymie latające potwory dosiadane przez czarne postacie. Pippin od razu rozpoznał w nich Czarnych Jeźdźców. Zauważył też, że kołują, szukając najwyraźniej ofiary na ziemi. Rzeczywiście – w stronę Bramy zdążało pięciu konnych. Sygnał trąbki od razu przypomniał Beregondowi Faramira, który zniknął biegnąc po murze. Jeden z Nazgûli zniżył lot, by zaatakować syna Denethora, jednak w tej chwili z grodu wyjechał Biały Jeździec, który skutecznie odpędził napastników. Uradowany Pippin pobiegł czym prędzej powitać kapitana razem z innymi mieszkańcami Minas Tirith.

Wraz z nim i Gandalfem udał się prosto do Denethora, gdzie Faramir zdał sprawę z ostatnich ruchów Nieprzyjaciela na granicy oraz utarczek z Haradrimami. W końcu przeszedł do swego spotkania z Frodem i Samem. Namiestnika prędko uniósł gniew, gdyż zauważył, że jego młodszy syn bezustannie wpatruje się w twarz Mithrandira, jak gdyby bojąc się, żeby nie powiedzieć za dużo. Gandalf jednak był przerażony, gdy usłyszał, że dwójka bohaterów w towarzystwie Golluma wybrała drogę przez przełęcz Kirith Ungol. Rozgniewany Denethor prędko oświadczył, że wiedział o istnieniu skarbu i domyślił się, że to właśnie ta dwójka niziołków została wyznaczona przez Gandalfa, by zanieść Pierścień do serca Mordoru. Uważał cały ten plan za szaleństwo. On pragnął ukryć go głęboko w Minas Tirith i być pewnym, że nie przejmie go Nieprzyjaciel. Ale czarodziej zarzucił mu, że uległby Pierścieniowi, tak jak uległby mu Boromir, gdyby go dostał w swoje ręce. Denethor mimo to wierzył, że starszy syn przyniósłby go ojcu, czym z kolei wzbudził wzburzenie Faramira, który przypomniał mu, że mógł iść zamiast brata, lecz to Denethor podjął za nich decyzję. Dyskusja zakończyła się odejściem zmęczonego Faramira na spoczynek. Pippin próbował dowiedzieć się od Gandalfa czegoś więcej o Kirith Ungol, ale ten nie chciał mu powiedzieć ani o owej mrocznej drodze, ani też jaką rolę może w przyszłości odegrać Gollum.

Następnego dnia Faramir znów opuścił stolicę, by bronić wyspy Kair Andros – miała ona słabą załogę, ale Denethor nie chciał oddać przeprawy przez rzekę bez walki, mimo że napaści z największym impetem spodziewano się na Osgiliath. Mieszkańcy Wieży Czat coraz częściej odwracali twarze na północ, czekając z nadzieją na odsiecz Rohirrimów.

Nazajutrz goniec przyniósł wieści z granicy. Nieprzyjaciel przekroczył Anduinę. Faramir cofał się ku murom Pelennoru ściągając oddziały do Strażnic na Grobli, ale napastnik rozporządzał dziesięćkroć większymi siłami niż obrońcy. Gandalf znając zagrożenie opuścił gród, by wesprzeć cofające się oddziały.

O świcie zewnętrzne mury zostały zdobyte, w oddali zaś rozbłysły złowrogie ognie. Gandalf powrócił jako pierwszy przywożąc z sobą wieści o straszliwej walce w Strażnicach na Grobli. Faramir pozostał z tylną strażą, aby odwrót nie zamienił się w paniczną ucieczkę. Nie to jednak najbardziej martwiło czarodzieja. Władzę nad wojskiem objął bowiem Cień Rozpaczy, dawny Czarnoksiężnik z Angmaru, Wódz Nazgûli. Denethor zaśmiał się ponuro, że dawno już wiedział, kto stoi na czele wojsk Morgulu, ale że w takim razie Gandalf wreszcie znalazł sobie godnego przeciwnika. Ten jednak nie dał się sprowokować i spokojnie odpowiedział, że do próby sił między nimi jeszcze nie doszło i zaproponował zrobić za mury konną wycieczkę. Namiestnik również pomyślał o tym wcześniej.

Czas płynął. W końcu oczom mieszkańców Minas Tirith ukazał się znaczny oddział maszerujący w porządku, trzymający się w zwartej grupie. Przewodził mu Faramir wraz z otaczającym go oddziałem konnym. Za nimi zaś ciągnęła linia wroga z zapalonymi żagwiami. Z nieba z okrutnym okrzykiem zanurkowały Nazgûle, szerząc śmierć i porażając strachem. Odwrót zamienił się w panikę. Ale na szczęście w tym momencie z twierdzy wychynął zbrojny oddział na odsiecz, a na czele rycerzy cwałował książę Dol Amrothu. Wszystkich zaś wyprzedził jeden jeździec – Gandalf na Cienistogrzywym, strzelający błyskawicami z podniesionej ręki. Czarni Jeźdźcy oddalili się, a zwierzyna zamieniła się w łowców. Jeszcze raz zagrała trąbka, tym razem do powrotu. Szeregi jednak wracały przerzedzone, Faramir stracił jedną trzecią swojej armii.

Najmłodszy syn Namiestnika wrócił ostatni w ramionach swego kuzyna, księcia Imrahila. Zatruta strzała ugodziła go, gdy staczał pojedynek z ogromnym jeźdźcem Haradu. Nie mógł odpowiedzieć płaczącym na jego widok Gondorczykom... Gdy doniesiono go przed ojca, Denethor nakazał złożyć go na własnym posłaniu w swej komnacie i odprawił wszystkich. Nieco później można było obserwować nikłe światło błyszczące w wąskich oknach Wieży, a potem rozbłysk i ciemność...

Miasto było oblężone, cały Pelennor znalazł się w rękach przeciwnika, a o Rohirrimach nie było ani słychu. Zamknięto Bramę. Na równinie czarno było od wrogich wojsk. Orkowie krzątali się kopiąc rowy, podciągając maszyny do miotania pocisków. Wkrótce Minas Tirith zasypał grad płonących kul oraz głów obrońców z wypalonym nań Okiem. Nazgûle krążyły nad grodem niczym sępy, a ludzie wokół szeptali, że Faramir umiera... Denethor odmówił dowodzenia wojskiem, więc jego rolę przejął Gandalf.

Około północy rozpoczął się szturm na miasto. Pierwszy krąg murów zapłonął od ognia. Denethor dalej odmawiał jednak wydawania poleceń. Zwolnił Pippina ze służby, a sam zawołał sześciu pachołków, którzy zanieśli łoże z Farmirem do Domu Umarłych. Tam ojciec położył się wraz z synem na kamiennym łożu i nakazał przyszykować im stos, na którym mogliby spłonąć. Hobbit, widząc co się święci, czym prędzej pobiegł na poszukiwania Mithrandira. Po drodze spotkał Beregonda, któremu polecił nie dopuścić do wykonania rozkazów władcy, a sam podążył do najniższych kręgów miasta.

Tymczasem wojska Mordoru przy pomocy ogromnego taranu, Gronda, i złych zaklęć rzucanych przez Wodza Nazgûli, zdołały rozwalić Bramę. Pod sklepieniem, którego nigdy nie przekroczył Nieprzyjaciel, wjechał do grodu Czarnoksiężnik. Jego tryumfalną drogę zagrodził mu jednak Biały Jeździec. Wysłannik Morgulu zaśmiał się na to, odrzucił z głowy kaptur, spod którego wyłoniły się ogniste języki i żelazna korona, na koniec zaś podniósł blady miecz, a płomienie przebiegły po jego klindze. Mithrandir nie drgnął. Peregrin, który w tym samym momencie wybiegł zza zakrętu, cofnął się w cień i skulił przerażony...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kaliber10
Administrator



Dołączył: 09 Paź 2006
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: klasa 2b

PostWysłany: Czw 18:06, 12 Paź 2006    Temat postu:

Księga 5 rozdział 5
Droga Rohirrimów


Merry zbudził się w ciemnościach, leżąc na ziemi i okryty derką. Nic nie widział, ale wiedział, że otaczają go Rohirrimowie. Jeźdźcy rozbili obóz na sosnowym wzgórzu nieopodal lasu Druadan, który ciągną się nieopodal gościńca wzdłuż Anorien. Mimo zmęczenia hobbit nie mógł spać. Wędrował na końskim grzbiecie już od czterech dni, a Dernhelm był bardzo małomówny i królewski giermek nie znalazł w nim pocieszyciela. Niespełna dzień dzielił ich już od zewnętrznych murów Minas Tirith.

Przemyślenia hobbita przerwał głos bębnów, które dudniły coraz bliżej obozowiska. Porucznik Elfhelm, który przypadkowo potknął się o Merry’ego, wyjaśnił, że to bębny Wosów, Dzikich Leśnych Ludzi, którzy w ten sposób porozumiewają się na odległość. Nie stoją oni po żadnej stronie konfliktu, ale boją się powrotu Czarnych Lat. Zaniepokoiły ich ciemności i nadejście w te strony band orków. Postanowili więc zaoferować Théodenowi swe usługi.

Merry podkradł się do królewskiego namiotu, w którym siedzieli król, Éomer i dziwaczny, krępy człowiek, przypominający ożywioną figurę Pukela z twierdzy Dunharrow. Po chwili Dziki Leśny Człowiek przemówił gardłowym głosem, wyjaśniając, że nienawidzą orków i pomogą jeźdźcom dostarczając im wiadomości. Nieznajomy zdradził, że Minas Tirith jest już otoczone i trwa wielka bitwa. Wszystko, o czym mówił, pokrywało się z nowinami przynoszonymi przez rohańskich zwiadowców. Ghan-buri-Ghan, bo tak nazywał się ten Dziki Człowiek, zaproponował, że poprowadzi Rohirrimów tajną ścieżką, która doprowadzi ich do stolicy Gondoru szybciej i z dala od nieprzyjacielskich oddziałów zgromadzonych na tyłach armii Mordoru. Wdzięczny Théoden spytał, jak mógłby się odwdzięczyć za tą przysługę. Ale Ghan-buri-Ghan odparł, że wystarczy, iż zostawią jego lud w spokoju, gdy wojna się skończy, sam zaś obiecał poprowadzić króla odpowiadając za drogę własnym życiem.

Dzicy Ludzie rozstawili wokół szlaku doświadczonych myśliwców, zaś Ghan-buri-Ghan szedł tuż obok króla na czele pochodu. Z początku posuwali się wolniej niż przypuszczali, ale żaden szpieg nie przeszkodził ich przemarszowi. Gdy czoło pochodu dotarło do wschodniego zbocza Amon Din, Théoden wstrzymał pochód, by wszystkie szwadrony nadeszły z głębi doliny. Éomer rozesłał zwiadowców, ale Ghan kręcił na to głową, tłumacząc, że Dzicy Ludzie wypatrzyli już wszystko co można było dostrzec i wkrótce przybędą z wieściami. Rzeczywiście, w tym samym momencie spośród drzew wychynęli pobratymcy Ghan-buri-Ghana, którzy wyjaśnili, że o niespełna godzinę stąd zaczynają się nieprzyjacielskie obozowiska; że mury zostały obalone, a tym samym otworzono drogę dla Rohirrimów. Ghan pożegnał się z królem i z niespodziewanym okrzykiem „Wiatr się zmienia!” zniknął. Tymczasem rohańscy zwiadowcy nie spostrzegli nic godnego uwagi poza granicą szarego lasu – nic, prócz dwóch trupów ludzkich i końskich – prawdopodobnie gońców Gondoru...

Była noc. Jeźdźcy Rohanu mknęli bezszelestnie po obu stronach drogi. Dernhelm opuścił swoje miejsce w szeregu, zbliżając się coraz bardziej do króla. Z dala widać już było wielkie pożary szalejące w Minas Tirith. Ale jeden z rycerzy, Widfara, zauważył, że wiatr rzeczywiście się zmienia i być może rozwieje otaczające ich ciemności wraz z rankiem. Król patrząc na rozciągający się przed nim krajobraz rzekł, iż złożyli przysięgę i dzisiaj jej dopełnią. Ustalił też wstępną strategię – Elfhelm po przebyciu murów miał powieść swoich na prawe skrzydło, Gimbold na lewe, a Éomer, pod królewskim sztandarem, miał uderzyć pośrodku.

Nie więcej niż staja dzieliła ich od linii, na której rozciągały się dawniej zewnętrzne mury. Doszło do pierwszych utarczek, wszystkich wygranych zwycięsko przez Rohirrimów. W ciszy jeźdźcy Rohanu wtargnęli na pola Gondoru sunąc wolno lecz wytrwale do przodu. Król poprowadził swój oddział nieco na wschód, wreszcie zatrzymał się. Konie niepokoiły się, lecz król nieporuszony siedział na swym wierzchowcu patrząc na agonię Minas Tirith. Merry poddał się grozie i zwątpieniu. Lecz wreszcie zgarbiona sylwetka króla wyprostowała się. Théoden czystym głosem wezwał swym poddanych do walki za Gondor, chwycił z rąk chorążego Guthlafa wielki róg i zadął weń tak, że pękł on na pół. Muzykę podjęły inne rogi Rohanu, a pieśń rozległa się nad polami niczym burza. Śnieżnogrzywy skoczył naprzód, a za nim trzepotała na wietrze chorągiew, godło białego konia na zielonym tle. Éomer spiął swego wierzchowca, a biała kita rozwiała się w pędzie. Ciemności rozpierzchły się, jęk przebiegł zastępy Mordoru. Rozpoczynała się potężna bitwa, a jej głosy dosięgły mieszkańców Wieży Czat...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kaliber10
Administrator



Dołączył: 09 Paź 2006
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: klasa 2b

PostWysłany: Czw 18:06, 12 Paź 2006    Temat postu:

Księga 5 rozdział 6
Bitwa na polach Pelennoru


Wódz Nazgûli wycofał się spod Bramy. Szczęście zawiodło go na chwilę – Ciemności ustąpiły za wcześnie, a zwycięstwo wymykało się w momencie, gdy niemal dosięgał go ręką. Miał jednak długie ramię, a rozporządzał ogromną potęgą.

Król Marchii wstrzymał swego wierzchowca rozglądając się za nowym przeciwnikiem. Wtedy też dopędził go Dernhelm. Całe północne połacie Pelennoru było oczyszczone z wroga, a nieopodal jeźdźcy Elfhelma szaleli wśród machin oblężniczych siejąc śmierć i zniszczenie w szeregach Nieprzyjaciela. Na południu od drogi skupił się oddział Haradrimów, a Wódz ich zapłonął wściekłym gniewem i natarł na Théodena pod swą rozwiniętą chorągwią Czarnego Węża na krwawym szkarłacie. Włócznia króla śmignęła w powietrzu powalając nieprzyjacielskiego dowódcę, mieczem zaś rozszczepił na dwoje drzewiec wrogiej chorągwi wraz z chorążym. Czarny Wąż upadł na ziemię.

Lecz nagle w momencie tryumfu złota tarcza króla przygasła, a ludzie spadali z siodeł rozszalałych wierzchowców. Przerażony Śnieżnogrzywy wspiął się na zadnie nogi i zwalił na bok, przygniatając sobą swego jeźdźca. Czarny cień zniżył się z niebios niczym chmura – to Wódz Nazgûli na swej upiornej skrzydlatej bestii powrócił, by zagasić wśród obrońców wszelką nadzieję. Lecz Théoden nie pozostał przez wszystkich opuszczony – jeden rycerz pozostał przy królu, młody Dernhelm, który przed chwilą razem z Merry’m spadł z rozszalałego Windfola, lecz od razu dźwignął się z ziemi, by bronić króla. Hobbit był zbyt przerażony, by choćby spojrzeć na rozgrywającą się scenę. Słyszał więc tylko głos Dernhelma wyzywająco grożący Księciu Morgulu. Ten jednak nie lękał się Rohirrima i rzekł mu, iż żadnemu mężowi świata nie udało się nigdy przeszkodzić w jego zamiarach. Na to Dernhelm zaśmiał się czysto i odparł: „Ale ja nie jestem żadnym z mężów tego świata! Masz przed sobą kobietę.” To była księżniczka Éowina, córka Éomunda. Zaskoczony Merry otworzył oczy. Skrzydlaty potwór krzyknął, ale jego pana zdawało się dosięgnąć zwątpienie. Brandybuck wykorzystał tą chwilę, by wolno podczołgać się w ich stronę. Wtedy to potwór machnął skrzydłami i uderzył na księżniczkę, ta jednak jednym ciosem miecza odrąbała mu głowę. Czarnoksiężnik dźwignął się znad ścierwa zabitego wierzchowca i z okrzykiem nabrzmiałym nienawiścią podniósł ciężką czarną buławę i uderzył. Tarcza Éowiny rozsypała się w kawałki, strzaskane ramię opadło bezsilnie, a ona sama osunęła się na kolana. Upiór schylił się nad nią, by dobić ofiarę. Nagle zachwiał się z jękiem bólu – to mieczyk Merry’ego trafił go w niechronione pancerzem ścięgno pod kolanem. Księżniczka resztką sił dźwignęła się z ziemi i rąbnęła mieczem w pustkę między żelazną koroną a czarnymi ramionami. Broń rozpadła się w drzazgi, a kobieta padła twarzą w trawę i już się z niej nie podniosła. Czarny płaszcz i kolczuga opadły ukazując nicość. Nad polem rozległ się krzyk, przechodzący w jęk coraz cichszy, oddalający się z wiatrem, aż zginął zupełnie...

Merry stanął przy Théodenie, który w ostatnich słowach pożegnał jego i Éowinę, która według niego przebywała jeszcze w Rohanie, a także wyznaczył na nowego króla Éomera, który zaraz potem zjawił się na czele niedobitków świty. Théoden nakazał oddać mu królewską chorągiew i ruszać po zwycięstwo. Nowy władca zapłakał nad śmiercią tak wspaniałego rycerza. Spojrzał wokoło i zaczął nazywać poległych towarzyszy. Wtem dostrzegł swoją siostrę, a widząc bladość jej twarzy wpadł w szał i nie czekając na przybocznych, z okrzykiem „Śmierci, zabierz nas wszystkich!” pogalopował wprost naprzeciw armii Nieprzyjaciela. Wojsko ruszyło za nim ze złowieszczym „Śmierci!” na ustach.

Rohirrimowie z płaszczy i włóczni sporządzili nosze, na które zabrali króla i księżniczkę. Poległych odgrodzili murem z włóczni, by powrócić tu później i sporządzić także grób dla Śnieżnogrzywego. Smutny Merry powlókł się za orszakiem do Minas Tirith. W drodze spotkali księcia Imrahila, który wlał w ich serca nową nadzieję, odkrył bowiem, iż Éowina jeszcze żyje.

Bitwa na polach Pelennoru trwała. Zapał opuścił już nieco nowego króla Rohanu i z wolna obracał się on przeciwko niemu. Stosunek sił względem wroga pogarszał się. Z wiatrem zaś nadpłynęły potężne okręty, którym zawtórował okrzyk rozpaczy „Korsarze z Umbaru!”. Éomer jednak nie zamierzał się cofać, lecz wolał pozostać i zginąć w obronie sztandaru z Białym Koniem. Ale okręty nie były wcale zwiastunem porażki – wkrótce podniesiono na nich flagę Elessara – z Białym Drzewem Gondoru, a na pokładzie stali nie kto inny jak Aragorn, Legolas, Gimli, synowie Elronda i Strażnicy z Północy. Tak się też stało, że w czasie bitwy Éomer i Aragorn spotkali się znowu wedle słów, które Obieżyświat przekazał mu przed odjazdem za pośrednictwem księżniczki. Wspólnie stoczyli długi bój i wiele starć, w końcu jednak – wraz z zachodem słońca- skończyło się oblężenie Wieży Czat i tylko garstka niedobitków wróciła do Mordoru, by donieść o straszliwej porażce...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kaliber10
Administrator



Dołączył: 09 Paź 2006
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: klasa 2b

PostWysłany: Czw 18:07, 12 Paź 2006    Temat postu:

Księga 5 rozdział 7
Stos Denethora


Kiedy Wódz Nazgûli cofnął się spod Bramy, Gandalf przez długą chwilę trwał jeszcze nieruchomo na dziedzińcu. Pippin podbiegł do niego w chwili, gdy szeptał coś Cienistogrzywemu i miał wyjechać poza gród. Hobbit wyjaśnił, że Denethor zwolnił go ze służby i wraz z rannym synem udał się do grobowców, gdyż najwyraźniej popadł w obłęd i pragnie umrzeć w płomieniach ognia. Czarodziej musiał podjąć szybką i ważną decyzję – czy jechać na pole bitwy, gdzie warzyły się losy Minas Tirith, czy też zawrócić i ruszyć na pomoc Faramirowi. W końcu wziął na siodło Peregrina i na grzbiecie wiernego rumaka ruszyli w górę miasta.

U drzwi Cytadeli nie zastali żywej duszy. Beregond poszedł do władcy miasta. Skręcili spod Wieży i pośpieszyli drogą ku Zamkniętej Furcie. Stała ona otworem, a u jej progu leżał zabity odźwierny bez klucza w ręku. Była to kolejna robota Nieprzyjaciela, którego nic tak nie cieszy jak bratobójcza walka. Gandalf i Pippin minęli Furtę i zbiegli krętą ścieżką w dół. Ciszę zakłóciły krzyki i szczęk broni. To Beregond bronił przystępu do drzwi grobowca pachołkom Denethora, zabijając przy tym dwóch z nich i plamiąc krwią to święte miejsce. Zza jego pleców wynurzył się Namiestnik, wspaniały i groźny. Oczy mu się skrzyły gorączkowo, a w ręce trzymał obnażony miecz gotowy do ciosu. Lecz Gandalf jednym susem znalazł się na schodach, podniósł dłoń i w jednej chwili miecz zawahał się w ręku Denethora, padając na posadzkę. Czarodziej zażądał wyjaśnień, na co Namiestnik gniewnym tonem odparł, że Zachód ginie, a on pragnie odejść stąd w ognistym całopaleniu, w ogniu i popiele, który uleci z wiatrem.

Szary Pielgrzym, widząc wyraźnie, że władcę opętał szał, zląkł się, czy starzec nie wprowadził już swych zamierzeń w czyn. Skoczył więc do środka i porwał na ręce Faramira złożonego na przygotowanym stosie. Młodszy syn jęknął przez sen wymieniając imię ojca, ten zaś ocknął się z osłupienia, a z jego oczu popłynęły łzy. „Nie odbierajcie mi syna! On mnie woła!” – powiedział. Gandalf odparł, że nie wolno mu się do niego zbliżać, bo stoi on na progu śmierci, ale być może go nie przekroczy. Władca Minas Tirith powinien być na polu bitwy. Denethor wszakże nie widział już nadziei. Walka była daremna. Szał znów zawładnął jego sercem. Zaśmiał się, zawrócił w miejscu i chwycił za poduszkę spoczywającą na stole. Był pod nią ukryty palantir! Wtedy też Namiestnik odwrócił się do Mithrandira i krzyknął, że oczy Białej Wieży nie były ślepe i doskonale wiedziały o rozrastającej się, niepokonanej potędze Mordoru. Po krótkiej wymianie zdań Denethor wskoczył na stół i cisnął nań płonącą żagiew. Złamał swe namiestnikowskie berło na kolanie i położył się na stole przyciskając do piersi palantir. Gandalf odwrócił twarz w bólu i zgrozie...

Nieco później kopuła Domu Namiestników pękła i zapadła się ze straszliwym rumorem walących się kamieni. Gandalf wyprowadził pachołków i Beregonda z tego ponurego miejsca. Czarodziej przekazał mu klucz od Furty, a sam skierował się do Domów Uzdrowień, stojących nieopodal Bramy Cytadeli. Kazał wnieść tam Faramira, sam zaś udał się ku murom, by ogarnąć rozgrywającą się poniżej bitwę. Do zebranych wokoło powiedział zaś o wszystkim, co wydarzyło się wśród grobowców i o nikczemnej woli Nieprzyjaciela, która wdarła się do grodu poprzez palantir. Po tym krótkim, lecz bolesnym wyjaśnieniu, przykazał Beregondowi czuwać nad uratowanym Faramirem, sam zaś w towarzystwie Pippina udał się ku niższym kręgom Minas Tirith...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kaliber10
Administrator



Dołączył: 09 Paź 2006
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: klasa 2b

PostWysłany: Czw 18:10, 12 Paź 2006    Temat postu:

Księga 5 rozdział 8
Domy Uzdrowień


Zmęczenie i łzy przesłoniły mgłą oczy Meriadoka, gdy zbliżał się do zburzonej Bramy Minas Tirith. Idący przed nim Rohirrimowie nieśli na noszach poległego króla Théodena okrytego złotogłowiem oraz jego siostrzenicę, księżniczkę Éowinę złożoną ostrożnie na miękkich poduszkach. Trzymane przez rycerzy pochodnie wydawały się roztaczać blade światło w słonecznym blasku poranka. Tak wkroczyli do grodu, a każdy na ich widok schylał głowę by oddać im cześć. Merry prędko opadał z sił i wkrótce nie nadążał już za pochodem. Został sam wlokąc się bez najmniejszej nadziei w ciemnościach. Tak zobaczył go Peregrin, który natychmiast podbiegł do przyjaciela. Podał mu ramię i wolno ruszyli w stronę Domu Uzdrowień. Po drodze minął ich Bergil, któremu Pippin zdążył krzyknąć, by powtórzył Gandalfowi o przybyciu Merry’ego. Dobrze postąpił, gdyż zmęczony hobbit wkrótce nie był w stanie iść dalej. Na szczęście zjawił się czarodziej, który wziął go w ramiona i zaniósł na miejsce.

Wkrótce Merry’ego i Éowinę dosięgła choroba, którą Gondorczycy nazywali Czarnymi Cieniem, albowiem jej sprawcami były Nazgûle. Dotknięci nią chorzy zapadali w coraz głębszy sen, potem milkli i śmiertelny chłód ogarniał ich ciała, w końcu umierali. Faramira natomiast spalała gorączka, której żadne środki nie mogły uśmierzyć. Gandalf chodził od jednego łoża do drugiego, a najstarsza z usługujących kobiet, Joreth, lamentowała nad rannym Namiestnikiem. Przypomniała też stare porzekadło, że ręce króla mają moc uzdrawiania. Usłyszawszy to Mithrandir czym prędzej udał się do Aragorna, który w tej chwili żegnał się z Éomerem i Imrahilem przed wejściem do Cytadeli, nie chciał bowiem wjechać dopóki nie będzie pewne, kto zwyciężył w bitwie. Dwójka rycerzy udała się do Sali Wieżowej, gdzie w chwale spoczywał król Rohanu. Oczekiwali tam zastać Denethora, jednak jeden z Gondorczyków powiedział im, że Namiestnik przebywa w Domach Uzdrowień, gdzie znajduje się także Éowina. Na miejscu spotkali Gandalfa z Aragornem, który zgodził się wejść do Minas Tirith jako Strażnik, by pomóc umierającym.

Wpierw zajął się Faramirem. Nie sama rana zadana strzałą południowca była przyczyną jego ciężkiego stanu. Złożyły się nań utrudzenie, ból z powodu ojcowskiej niełaski oraz tchnienie Ciemnych Sił – młody kapitan bowiem tak długo przebywał w cieniu mrocznych gór... Wezwany mistrz zielarstwa nie był w stanie pomóc Obieżyświatowi, który wypytywał go o athelas, liście królewskie. Człowiek nie znał bowiem żadnych ich właściwości, stąd nie trzymano ich w grodzie. Zdenerwowany Aragorn kazał poszukać ich za wszelką cenę, sam zaś ukląkł przy łóżku młodego rycerza i trzymając go za rękę zaczął wołać jego imię. Po chwili przybiegł Bergil niosąc sześć liści athelas – były trochę nieświeże, ale to widok chorego Faramira sprawił, że chłopiec wybuchnął płaczem. Strażnik jednak uspokoił go, że najgorsze już minęło. Skruszył liście i wrzucił je do misy z wrzącą wodą, a cudowna, ożywcza woń rozeszła się po pokoju. Po chwili uśpiony Faramir otworzył oczy i uradował się widokiem swego króla. Aragorn odszedł do pozostałych pacjentów, Beregond z synem zaś pozostali przy swoim ukochanym dowódcy.

Éowina, choć poniosła ciężkie rany, musiała stawić czoła gorszemu ciosowi – temu, który popłynął przez jej miecz, gdy zabiła Wodza Nazgûli. Aragorn i Gandalf wyjaśnili Éomerowi jak smutne życie wiodła do tej pory jego siostra, siedząc w czterech ścianach niczym w klatce i opiekując się starcem, podczas gdy jej brat miał konie, zbrojne wyprawy i swobodę otwartych stepów. Stąd Obieżyświat bał się, do czego przyjdzie przebudzić się księżniczce – do zapomnienia, nadziei czy rozpaczy... Schylił się i pocałował jej czoło, gdy wokół znów rozniosła się woń królewskich liści. Zawołana przez Éomera zbudziła się. Elessar wyszedł i pozostawił ich samych.

Ostatni był Merry, przy którym siedział zrozpaczony Pippin. Aragorn zawołał hobbita po imieniu, gdy aromat athelas wypełnił pokój. Meriadok ocknął się i od razu stwierdził: „Jeść mi się chce. Która to godzina?” Peregrin zaoferował przyjacielowi fajeczkę i obiecał, że pójdzie poszukać jakiejś zagryzki, Obieżyświat zaś do końca dnia uzdrawiał chorych i rannych, aż wreszcie zniknął późno w nocy, by udać się na odpoczynek. Rano powrót króla, o którym szeptano w mieście, zdawał się być tylko snem...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kaliber10
Administrator



Dołączył: 09 Paź 2006
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: klasa 2b

PostWysłany: Czw 18:12, 12 Paź 2006    Temat postu:

Księga 5 rozdział 9
Ostatnia narada

Nazajutrz po bitwie wstał dzień pogodny, a wiatr obrócił się ku wschodowi. Legolas i Gimli wcześnie byli na nogach i wyjednali sobie pozwolenie na pójście do grodu, chcieli bowiem jak najszybciej zobaczyć Merry’ego i Pippina. Razem wkroczyli do Minas Tirith, a podziwiając jego ulice elf obiecał przysłać nowemu królowi drzewa, które nie umierają zimą, i śpiewające ptaki; krasnolud zaś przysiągł, że zaofiaruje mu usługi swych pobratymców spod Góry, którzy odnowią jego stolicę.

Stanęli wreszcie przed księciem Imrahilem, któremu Legolas pokłonił się głęboko rozpoznając w nim pokolenie Nimrodel. Dwójka przyjaciół przyniosła mu wezwanie na naradę z Aragornem i Gandalfem co do dalszych losów wojny. Sami udali się na spotkanie z hobbitami, których odnaleźli w Domach Uzdrowień. Usiedli wspólnie na murze i zwrócili twarze na południe – ku lśniącej w słońcu Anduinie. Legolas z rozmarzeniem przyglądał się białym mewom, które nieco wcześniej usłyszał, gdy płynęli do bitwy na okrętach, a które wzbudziły w nim tęsknotę za morzem, o której ostrzegała go Galadriela.

Hobbici byli bardzo ciekawi ich przeprawy przez Ścieżkę Umarłych, toteż Legolas zaczął opowiadać o armii Umarłych ciągnących ich tropem, o podróży przez południowe prowincje Gondoru i o bitwie w Pelargirze, gdzie stała główna flota Umbaru – pięćdziesiąt dużych statków. Haradrimowie podpalili mniejsze statki, by nie dostały się w ręce wroga, sami zaś, przyciśnięci do ściany, stawili im desperacki opór. Wtedy Aragorn wezwał Umarłych do wypełnienia przysięgi. Nikt nie ośmielił im się przeciwstawić. Opanowali przycumowane przy brzegu okręty, a Dunedainowie uwolnili spanikowanych galerników z łańcuchów. Kiedy czarna flota znalazła się już w ich rękach, Aragorn wybrał największy okręt i wszedł na jego pokład, kazał zagrać na zdobytych surmach, a na ten sygnał Umarli wycofali się na brzeg. Dopełnili obietnicy – i rozpłynęli się w powietrzu niczym poranna mgła...

Tymczasem książę Imrahil wraz z Éomerem dotarł już do namiotu Aragorna, gdzie oczekiwał ich także Gandalf. Czarodziej przypomniał ostatnie słowa Namiestnika Denethora mówiące o potędze jaka zgromadziła się w Mordorze. Kryształ nie mógł kłamać, choć mógł pokazywać słabszemu duchem człowiekowi te widoki, które wybierał dlań władca Barad-dûru. Pierwszy cios Mordoru z trudem udało im się odepchnąć. Drugi będzie zapewne potężniejszy. Ponieważ nikt od początku nie miał nadziei na zwycięstwo z armią Czarnego Władcy, Gandalf zaproponował inną drogę – odciągnąć wzrok Saurona od kierunku, w którym podąża Frodo, i skupić go na sobie. Obieżyświat stwierdził, że Mithrandir od początku dowodził ich misją i nie odmówi mu słuszności także w tej decyzji. Król Rohanu i książę Dol Amrothu przysięgli Aragornowi lojalność – jako lennicy i jako przyjaciele. Wspólnie mieli wystawić armię liczącą sześć tysięcy pieszych i tysiąc konnych. Imrahil nie wytrzymał i parsknął śmiechem, że to najwspanialszy żart w dziejach Gondoru – ruszać z tak maleńkimi siłami na całą potęgę Władcy Ciemności. Ale Gandalf odpowiedział mu spokojnie: Są wśród nas tacy, których imię więcej na wojnie znaczy niż tysiąc zakutych w zbroję rycerzy. Nie. Sauron nie będzie się uśmiechał.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kaliber10
Administrator



Dołączył: 09 Paź 2006
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: klasa 2b

PostWysłany: Czw 18:14, 12 Paź 2006    Temat postu:

Księga 5 rozdział 10
Czarna Brama się otwiera


W dwa dni później armia gotowa była do wymarszu. Legolas i Gimli jechali na jednym koniu w oddziale Aragorna; Gandalf, Dunedainowie i synowie Elronda należeli do jego przedniej straży. Merry ku swemu zawstydzeniu nie uczestniczył w wyprawie z powodu swej choroby, jednak hobbitów miał reprezentować Pippin maszerujący razem z Beregondem. Zagrały trąby i armia ruszyła w pochód dążąc na wschód. Ostatni odblask porannego słońca zamigotał w grotach włóczni i hełmach, po czym zgasł w oddali...

Przed południem armia dotarła do Osgiliath, gdzie krzątali się robotnicy i rzemieślnicy wzmacniający mosty i sypiący pośpiesznie obronne szańce. O pięć mil za ruinami dawnej stolicy Gondoru rozbito obóz kończąc marsz dzienny. Jeźdźcy wszakże pocwałowali dalej, by przed wieczorem stanąć u Rozstaja Dróg. Nigdzie wokół nie było widać nieprzyjaciół. Aragorn rozstawił trębaczy na każdej z czterech dróg, by zagrali głośną fanfarę, po czym heroldowie oznajmili: „Prawi władcy Gondoru powrócili i obejmują znów w posiadanie podległy sobie kraj!” Usadowiono też głowę kamiennego króla na swym dawnym miejscu i oczyszczono postument. Pojawiły się głosy, by zaatakować Minas Morgul, Gandalf jednak nie chciał o tym słyszeć – to bowiem ściągnęłoby spojrzenie Władcy Barad-dûru w kierunku, w którym podążał Powiernik Pierścienia.

Trzeciego dnia od wyruszenia z Minas Tirith armia rozpoczęła marsz gościńcem na północ. Heroldowie trzy razy dziennie ogłaszali powrót króla Elessara, nikt jednak nie odpowiedział na to wyzwanie. Mimo że oddziały posuwały się bez przeszkód, ciężar niepokoju przytłaczał wszystkie serca, z każdą przebytą milą potęgowały się złe przeczucia. Nieprzyjaciel zastawił niewielką zasadzkę na przednią straż, ale zwiadowcy z Henneth Annun w porę ostrzegli współplemieńców o niebezpieczeństwie. Wróg został pokonany, lecz Obieżyświat domyślał się w nim podstępu Saurona mającym na celu omamienie Gondorczyków rzekomą słabością Nieprzyjaciela. Od tego wieczora na niebie pojawiły się Nazgûle, które krążyły w milczeniu nad maszerującymi.

Szóstego dnia od opuszczenia stolicy armia sprzymierzonych wkroczyła na spustoszone ziemie leżące pod wrotami Kirith Gorgor. Słabszym ludziom zabrakło odwagi, by iść lub jechać dalej. Król patrzył na nich ze smutkiem, ale pozwolił im odjechać jeżeli wspomogą Kair Andros. Niektórzy, zawstydzeni litością wodza, pozostali u jego boku, inni odeszli. Ledwie sześć tysięcy ruszyło teraz do boju przeciwko potędze Mordoru.

Osiągnęli cel – potężny mur Kirith Gorgor z Czarną Bramą pośrodku, z dwiema ponurymi Zębatymi Wieżami po obu stronach. Na wieżach nie było widać żywej duszy. Panowała cisza, ale cisza pełna napięcia. Doszli do celu wyprawy i stanęli bezradnie. Nie mieli jednak wyboru, musieli do końca prowadzić rozpoczętą grę. Grupa dowódców wysunęła się pod Czarną Bramę w otoczeniu przybocznej straży, z chorągwią, trębaczami i heroldami. Byli w niej Gandalf, król Gondoru - Aragorn, synowie Elronda, król Rohanu - Éomer, książę Dol Amrothu – Imrahil, oraz Legolas, Gimli i Pippin reprezentujący wolne plemiona walczące z Mordorem. Wezwali Władcę Ciemności na rozmowę. Ten jednak nie zjawił się osobiście lecz wysłał swego rzecznika – wysokiego, upiornego męża na czarnym koniu. Zauważywszy Gandalfa nie mógł pohamować gniewu – rzekł, że jego podstępy od dawna są znane w Barad-dûrze i że jego ostatni spisek nie wypalił – mówiąc to wyciągnął krótki miecz Sama, szary płaszcz elfów i kolczugę z mithrilu, którą Frodo otrzymał od Bilba...

Na ten widok pociemniało im w oczach, serca w piersiach zamarły i ostatnia iskra nadziei zgasła. Wysłannik Mordoru roześmiał się szyderczo, gdy Peregrin z okrzykiem bólu rzucił się do przodu potwierdzając tym samym, że te rzeczy są im znajome. Mithrandir zatrzymał jednak hobbita w miejscu i zażądał, by rzecznik Saurona wymienił swe warunki, na których daruje Frodowi życie, gdyż wedle jego słów był teraz na łasce Władcy Pierścieni. Warunki były jasne – Sauron chciał otrzymać wszystko to, co inaczej musiałby zdobywać w wielu ciężkich wyprawach wojennych. Gandalf wyrwał mu rzeczy hobbitów i błysnął bielą szat. Odtrącił umowę i kazał mu iść precz.

Zawracający żołnierze Mordoru dali sygnał. Zagrzmiały bębny, wystrzeliły w górę płomienie, a wszystkie drzwi Morannonu rozwarły się nagle na oścież. Runęły przez nie zbrojne oddziały, jak fala przez otwarte śluzy. Easterlingowie wyszli z cienia Ered Lithui. Armia Gondoru znalazła się w potrzasku. Sauron chwycił przynętę w stalowe szczęki. Zadął wiatr, zagrały surmy, sztandary Gondoru, Rohanu i Dol Amrothu załopotały nad głowami wojowników. Pierwsza fala natarcia uderzyła w mur obrońców. Beregond zachwiał się pod ciosem przywódcy trollów, który zaraz potem zwalił się wprost na Pippina. Tracąc przytomność hobbit usłyszał stłumione głosy wołające: „Orły! Orły nadlatują!” Ale to musiał być sen, to wszystko rozegrało się przecież dawno temu... Peregrin pogrążył się w ciemności...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kaliber10
Administrator



Dołączył: 09 Paź 2006
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: klasa 2b

PostWysłany: Czw 18:14, 12 Paź 2006    Temat postu:

Księga 6 rozdział 1
Wieża nad Cirith Ungol


Sam dźwignął się z ziemi. Znajdował się przed dolną Bramą orkowej fortecy; spiżowe drzwi były zamknięte. Z daleka dochodziła wrzawa i odgłosy orków, lecz coraz niklejsze, oddalające się, aż w końcu ucichły zupełnie. Przedtem był rozgorączkowany, zdesperowany i wściekły, teraz dygotał z zimna. Nie miał jednak wątpliwości, co jest jego pierwszym obowiązkiem – musiał odszukać Froda i ocalić go, choćby tą próbę miał przepłacić własnym życiem. Obrócił się w miejscu i powlókł z powrotem ciemnym tunelem. Przekradł się obok wylotu jaskini Szeloby i wpełznął na otwartą ścieżkę. Panowała tu złowroga cisza. Ogromne kłęby pary wzbijające się znad Mordoru płynęły nad jego głową w stronę zachodu, tworząc pułap z dymu i chmur. Zrozumiał, że jeśli wejdzie na szczyt przełęczy, następny krok zaprowadzi go już naprawdę do Mordoru. Nie mógł marzyć o odwrocie. Bez wyraźnego celu ponownie wsunął Pierścień na palec. Słuch natychmiast mu się wyostrzył, ale wszystko wokół widział jak gdyby przez mgłę. Drżał, nie mogąc się zmusić do działania. W końcu jednak, z okrzykiem „Idę, panie Frodo!”, pobiegł do przodu.

Sam przekroczył przełęcz i znalazł się w Mordorze. Zdjął Pierścień, lecz w jego głowie pojawiły się niebezpieczne wizje – oto hobbit Gamgee maszerował na czele wielkiej armii, obalał Saurona, a całe jego ponure królestwo zamieniał w przepiękne ogrody... Ale Sam wiedział, że to podstęp i... że do szczęścia wystarczy mu jego jeden ogródek w Shire.

Ścisnął w garści Żądło i ruszył do Bramy, ale jakaś niewidzialna bariera nie pozwalała mu przejść. Żadna nawet niewidzialna istota nie mogła się przemknąć koło dwóch ponurych Wartowników – pomników o trzech zrośniętych głowach sępów. Nie pozwalali wejść ani też wyjść nikomu. Hobbit dobył flakonika Galadrieli – jego lśnienie uderzyło z złowrogie oczy Wartowników, umożliwiając Samowi dostanie się na dziedziniec. Wysoki świdrujący krzyk i uderzenie dzwonu szło w ślady za jego krokami. Okolica tonęła w mroku, ale można było dostrzec gęsto rozrzucone trupy orków z godłami Czerwonego Oka i Znaku Księżyca...

Hobbit stanął u schodów prowadzących na szczyt Wieży. Posuwał się wolno, z każdą chwilą przezwyciężając coraz większy opór. Znowu ogarniał go strach. Wtem z otworu w ścianie wyskoczył ork i pobiegł wprost na niego. Uciekł jednak z krzykiem, gdyż wydawało mu się, że zobaczył potężną postać przyczajoną w cieniu. Sam nabrał nowej odwagi i piął się dalej i dalej... Otaczały go ciemności, z rzadka rozproszone jakimś łuczywem. Próbował liczyć schody, lecz po dwustu stracił rachunek. Stanął w końcu na trzeciej kondygnacji Wieży, skąd jego uszu dobiegła wyraźna rozmowa dwóch orków, z której wywnioskował, że wybuchła między nimi kłótnia o łupy zdobyte na Frodzie. Jeden z nich, Szagrat, popędził mniejszego Snagę aż do tarasu, aż ten zniknął w wieżyczce. Sam nie miał czasu – z głośnym okrzykiem wyskoczył z ukrycia i rzucił się do natarcia. Szagrat jednak umknął i zniknął za Bramą, tuląc pod pachą czarne zawiniątko.

Samwise odnalazł wąską klatkę schodową i zaczął się wspinać do góry. Kiedy dotarł do końca schodów, natrafił na ślepą uliczkę z dwoma parami zaryglowanych drzwi. Bezradny usiadł na stopniu i zaczął śpiewać, czując smak ostatecznej porażki. Nagle jednak usłyszał kroki, a następnie chrapliwe groźby orka. Ukryty w ciemnościach hobbit zauważył przeciwnika niosącego drabinę. Teraz wszystko zrozumiał! Na najwyższe piętro wchodziło się przez klapę w suficie. Poszedł śladami orka i uśmiercił go, nim ten zdążył po raz drugi uderzyć leżącego Froda nahajką.

Frodo wtulił się w ramiona Sama, jak gdyby obudzono go z koszmarnego snu. Chwilę trzymali się tak w objęciach, ale Sam wiedział, że nie można zwlekać. Przyniósł więc dla nich ubrania orków, które miały im posłużyć za przebrania w dalszej drodze, oraz oddał Frodowi jego rzeczy – w tym Pierścień, który coraz bardziej zdawał się łamać wolę siostrzeńca Bilba. Kiedy ponownie stanęli pod Bramą, Sam wyjął flakonik Galadrieli. „Gilthoniel, A Elbereth!” – krzyknął, a Frodo zawtórował mu: „Aiya elenion ankalima!”. Przejście otwarło się i bez przeszkód minęli Bramę. Za ich plecami rozległ się huk. Zwornik sklepienia runął i cała Brama rozsypała się w gruzy. Odezwał się dzwon, a Wartownicy wydali ostatni jęk. Z ciemności kłębiących się w górze nadeszła odpowiedź. Z czarnego nieba niczym pocisk spadł Skrzydlaty Cień rozdzierając chmury...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kaliber10
Administrator



Dołączył: 09 Paź 2006
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: klasa 2b

PostWysłany: Czw 18:16, 12 Paź 2006    Temat postu:

Księga 6 rozdział 4
Na polach Cormallen


Wszędzie wokół pagórków roiło się od wojsk Mordoru. Słońce świeciło czerwono, a spod skrzydeł Nazgûlów czarne cienie śmierci padały na ziemie. Aragorn stojąc pod sztandarem milczał. Ataki rozbijały się niby fale o zbocza pagórków, zgiełk głosów huczał jak morze w godzinie przypływu. Gandalf, jaśniejący bielą, drgnął i odwrócił się ku północy. „Orły nadlatują!” – krzyknął, a inni natychmiast podjęli ten okrzyk. Lecieli ku nim Gwaihir, Władca Wichrów, jego brat, Landrowal, i najwspanialsze orły północy, potomkowie Thorondora. Zniżając lot spadły na kark Nazgûlom, które słysząc straszliwy głos ich pana pierzchły i skierowały swe uskrzydlone rumaki ku Orodruinie.

Wodzowie Zachodu krzyknęli tryumfalnie i ruszyli do ataku na oszołomione zastępy wroga, których nie wspierała już wola Władcy Pierścieni. Gandalf jednak podniósł ramiona i krzyknął wielkim głosem: „Stójcie i czekajcie! Wybiła godzina przeznaczenia!” Grunt zakołysał się pod ich stopami, za wieżami Czarnej Bramy, ponad szczyty gór, wystrzeliła ku niebu olbrzymia czarna chmura iskrząca się od płomieni. Ziemia jęczała i drżała. Zębate wieże Morannonu zachwiały się i runęły. „Oto koniec królestwa Saurona!” – rzekł Gandalf. „Powiernik Pierścienia spełnił swoją misję!” A kiedy patrzyli na południe wydało im się, że widzą jak na tle bladego obłoku wznosi się ogromny, ciemny kształt, uwieńczony koroną z błyskawic, wypełniający całe niebo. Zawisł nad światem olbrzymi i potworny, wyciągnął ku nim rękę jak gdyby grożąc, złowrogi i bezsilny, lecz silny podmuch wiatru porwał go i uniósł gdzieś w dal. Wszystko ucichło.

Ludzie z Rhun i z Haradu, Easterlingowie i południowcy, orkowie i trolle – wszyscy żołdacy Mordoru jasno ujrzeli klęskę swego władcy, porzucali oręż, zadawali sobie śmierć lub błagali o łaskę. Gandalf nie tracąc czasu wskoczył na grzbiet Gwaihira i wraz z jego bratem i innym chyżym orłem, Meneldorem, polecieli w stronę Góry Przeznaczenia, prześcigając Nazgûle i północny wiatr...

Wkrótce potem zabrali Froda i Sama, którzy omdleni leżeli nieopodal szczytu. Sam zbudził się w miękkim posłaniu, a nad nim kołysały się zielone gałęzie buku, poprzez które prześwitywał blask słońca. Hobbit poznał otaczający go piękny zapach – woń łąk Ithilien. Usiadł i dopiero wtedy spostrzegł Froda z ręką na piersi. Brakowało u niej serdecznego palca. „To nie był sen!” – Samowi nagle wróciła pamięć. Wówczas głos zabrał stojący za jego plecami Gandalf, a Frodo zbudził się wybuchając śmiechem. „Czuję się jak wiosna po ziemie, jak słońce wśród liści, jak fanfara trąb, jak śpiew harfy, jak wszystkie pieśni świata!” – wykrzyknął Sam. Czarodziej nie zapomniał o wręczeniu im drogich ich sercu upominków – flakonika Galadrieli, Żądła, skrzyneczki Sama i kolczugi z mithrilu.

W orkowych szatach hobbici zostali wyprowadzeni na rozległą polanę, gdzie ze zdumieniem ujrzeli rycerzy w lśniących zbrojach, rosłych gwardzistów w czerni i srebrze, kłaniających się nisko na ich widok. Na polu wyciągnięte w szeregach stały w blasku pułki wielkiej armii – rozbłysły wyciągnięte miecze, szczęknęły włócznie, zagrały rogi i trąby, a wszyscy wokół zakrzyknęli pochwalną pieśń na cześć obu gości. W rumieńcach obaj Powiernicy dotarli przed fotel, na którym siedział król. Aragorn ukląkł przed nimi i poprowadził ich za ręce do tronu. „Chwała niziołkom! Sława!” – zakrzyknął, a gromki okrzyk wzbił się z tysięcy piersi. Gdy ucichł, wystąpił minstrel z Gondoru z prośbą o wysłuchanie pieśni o Frodzie Dziewięciopalcym i Pierścieniu Władzy. Sam rozpłakał się z radości, a wraz z nim śmiało się i płakało całe wojsko. Pieśń niosła się echem aż do późnego wieczoru, kiedy wszyscy dostojnicy zgromadzili się na uczcie. Pośród usługujących Sam szybko rozpoznał Merry’ego i Pippina w barwach Rohanu i Gondoru. Do późna wszyscy przyjaciele- hobbici wraz z Legolasem i Gimlim – opowiadali sobie opowieści o swych przygodach. Przerwał im Gandalf, który odesłał zmęczonych bohaterów do łóżek.

Wojsko gotowe było już powracać do stolicy. Znużenie minęło, rany się zagoiły. W końcu kwietnia wodzowie dali wreszcie rozkaz odwrotu i statki uniosły ich z Kair Andros nurtem Anduiny do Osagiliath. Gdy wreszcie ujrzano znów mury Minas Tirith, pośród pól rozbito namioty. Nazajutrz bowiem był pierwszy dzień maja i wraz ze wschodem słońca król miał przekroczyć bramę swej stolicy...

Czy wiecie, że...

Wielu czytelników dopatruje się w chmurze powstałej po upadku Czarnej Wieży aluzji do bomby atomowej. Owa chmura miałaby być odniesieniem do słynnego grzyba powstającego po jej wybuchu. Sam Tolkien zaprzeczył jednak tej teorii – Pierścień bowiem stał się głównym motywem historii na 8 lat przed wynalezieniem bomby atomowej. Fizycy odpowiedzialni za konstrukcję tego „współczesnego Pierścienia” napawali go jednak grozą. „Dzisiejsza wiadomość o „bombach atomowych” jest tak straszliwa, że poraża człowieka. Całkowite szaleństwo tych obłąkanych fizyków, żeby zgodzić się na wykonanie takiej pracy dla celów wojennych: spokojnie planować zniszczenie świata!”- pisał w „Listach”. Fizycy owi byli jak elfowie, którzy ukuli Pierścienie Władzy – kochali naukę, lecz byli ślepi na jej konsekwencje...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum klasy II b Strona Główna -> Literatura Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy